Kiedy wydaliśmy z siebie westchnienie ulgi patrząc na pięknie wpięte w segregator umowy, przypomnieliśmy sobie o kolejnym arcyważnym zadaniu, czyli… fizycznym przejęciu całego dobra. W tym celu zorganizowaliśmy spotkanie z deweloperem i w imieniu naszej wspólnoty odebraliśmy blok i całą dokumentację z nim związaną.
Poprzedzone to rzecz jasna było gospodarskim obchodem terenu naszej wspólnoty i pilnym wyłapywaniu usterek, na które mogliśmy od ręki zwrócić uwagę. Oczywiście sporo ich zostało, bo nikt z nas nie jest ekspertem, więc niegłupim pomysłem (nam przyszedł do głowy nieco po czasie) jest zatrudnienie fachowca, który odbiór techniczny załatwi za nas. To kosztuje, ale w dalszej perspektywie stanowczo się opłaca. Chyba że jesteście inspektorami nadzoru budowlanego względnie kierownikami budowy z uprawnieniami na kubaturę, to chapeau bas i właściwie nie musicie się już trudzić z dalszym czytaniem 😊 Jeśli jednak nie jesteście, za to musicie (a musicie) dopilnować papierkowej roboty, to pomysł poddajemy pod rozwagę.
Nam Bozia talentów technicznych poskąpiła, ale staraliśmy się jak mogliśmy. Sprawdziliśmy części wspólne, czyli zgodnie z prawem te części nieruchomości, które nie służą do wyłącznego użytku właścicieli mieszkań lub pomieszczeń. W każdym bloku są strychy, poddasza, klatki schodowe, garaże podziemne, komórki lokatorskie, piwnice, altany śmietnikowe itd. itp. Jest również otoczenie bloku, parkingi, czasem ogrodzenia, szlabany, oświetlenie zewnętrzne i inne, których wykonanie i stan należy sprawdzić przed podpisaniem protokołu przejęcia. Trochę czasu nam to zajęło, zwłaszcza że czując na sobie ciężar odpowiedzialności, węszyliśmy w poszukiwaniu usterek bardziej wnikliwie niż przy odbiorach własnych mieszkań😉. Z perspektywy czasu jednak stwierdzamy, że i tak było to przyjemniejsze zajęcie niż PAPIERY.
Choć większość z nas papierkowej roboty szczerze nie znosi, to wiedzieliśmy, że wyboru tutaj nie ma – MUSIMY SKOMPLETOWAĆ CAŁOŚĆ DOKUMENTACJI OD NASZEGO DEWELOPERA. Całość, czyli co?